Wczoraj byłam na Wigilii... służbowej... w pracy. Bawiliśmy się w hotelu. Były oficjalne przemówienia, oficjalna prezentacja na temat dokonań firmy w 2015 i perspektyw na 2016. Barszcz z uszkami, łosoś ze szpinakiem i makaronem, zimny bufet - a w nim co tylko dusza zapragnie i napoje wyskokowe bez umiaru. Potem tańce i zabawa do późna w noc. Z tradycyjną Wigilią wiele to wspólnego nie miało, ale ja nie o tym chciałam...
Jako, że moja firma, to kilkanaście oddziałów (w kraju i za granicą), a ja pracuję głównie z domu - tak jak i większość działu IT - osobiście znam bardzo niewiele pracowników. Kilku chłopaków "ode mnie", mojego szefa i parę innych osób z centrali, w której czasami bywam. Z tego też powodu miałam ogromne opory, żeby wziąć udział w TAKIEJ imprezie. Nie lubię dużych spędów. Zwłaszcza, gdy prawie nikogo nie znam. Jednak zdecydowałam się. I nie żałuję!
Po raz kolejny przekonałam się, jaką moc, inspirację i pozytywną energię dają mi inni ludzie. Rozmowa z nimi. Takich emocji nie zapewni mi najlepsza nawet książka czy thriller psychologiczny. Przypuszczam, że gdybym miała wielką pasję, też by została gdzieś z tyłu. Spotkanie z drugim człowiekiem, rozmowa, to coś niesamowitego. A w moim przypadku, dopasowywanie twarzy do imion i nazwisk znanych tylko z maili i telefonów, to też fajna sprawa. Z kolei wspólne tańce i zabawa, dają energetycznego kopa, pozwalają zapomnieć o codzienności. No i zobaczenie co niektórych osób bawiących się - bezcenne :-)!
Wróciłam bogatsza o kilka nowych znajomości, dumna z tego, że wyszłam ze strefy komfortu i tak naładowana pozytywnymi emocjami, że pomimo zmęczenia, do 6:00 rano nie mogłam zasnąć. Polecam każdemu!
Teraz jest mi tylko troszkę żal, że sporo naprawdę świetnych osób, zobaczę dopiero za dłuższy czas. No, ale cóż... Życie!