21 sty 2016

Mocna rzecz - Majgull Axelson "Ja nie jestem Miriam"

Każdy, kto choć trochę mnie zna, wie, że uwielbiam czytać. Co tam uwielbiam? Ja to kocham. W rodzinie śmieją się, że książki to moje jedzenie. Ilekroć wracam z biblioteki pada pytanie o to, ile chlebów sobie tym razem przyniosłam :). Inaczej jest z pisaniem o przeczytanych pozycjach. To już mi do końca nie wychodzi i szczerze, nie bardzo to lubię. Przykładem może być choćby ten blog, którego tematem przewodnim bynajmniej nie mają być książki - przynajmniej tak planuję (choć gdybym zdecydowała inaczej, uwierzcie, miałabym o czym pisać). Czasami zdarzają się jednak takie pozycje, o których nie da się milczeć. Najnowsza książka Majgull Axelsson Ja nie jestem Miriam jest właśnie jedną z nich.
Kiedy zabierałam się za czytanie, wiedziałam, że lektura mnie poruszy. W końcu to nie jest moje pierwsze spotkanie z tą autorką. Jakiś czas temu przeczytałam Pępowinę i Dom Augusty. Każda z tych książek poruszała tematy ważne i trudne. Obie zostały w mojej pamięci i spowodowały, że zaliczyłam autorkę do grona jednej z ulubionych pisarek. Jeśli jednak stwierdzę, że przy czytaniu ich zalewały mnie silne emocje, to konsekwentnie muszę uznać, że lektura Ja nie jestem Miriam przysporzyła mi wręcz niewyobrażalnych emocji. Dlaczego? 
Oto osiemdziesięcio pięcio letnia Miriam w dniu swoich urodzin, kiedy najbliższa rodzina przychodzi z życzeniami i podarunkami stwierdza cicho, że nie jest Miriam - kobietą, za którą wszyscy ją uważali. Syn i synowa wypowiedź starszej pani zrzucają na karb sędziwego wieku i (być może) zaczynającej się choroby Alzheimera. Jednak wnuczce Camilli stwierdzenie babci nie daje spokoju. Zabiera ją na spacer i wręcz przymusza do zwierzeń. Tym sposobem dowiadujemy się o dzieciństwie Miriam. Poznajemy jej brata Didiego i ukochaną kuzynkę Anuszę, a przede wszystkim śledzimy losu rodzeństwa w obozie koncentracyjnym w Auschwitz, a później już samej Miriam w obozie w Ravensbruck. Jesteśmy świadkami ogromnego cierpienia, upokorzenia i śmierci tysięcy ludzi. Współczujemy, ale rozkładamy ręce, bo nie możemy nic zrobić. Jednocześnie łapiemy się za głowę i wciąż nie umiemy pojąć, jak to się stało i jak to możliwe, że człowiek człowiekowi zgotował taki los! I w tym tkwi największa emocjonalność tej książki. Co prawda jej główni bohaterowie są fikcyjni, ale w niczym to nie przeszkadza i nie ułatwia odbioru opowieści. Tło historyczne i niektórzy "bohaterowie" nazistowscy są jak najbardziej prawdziwi. Niestety!

Książka jest trudna. Nie nadaje się się do czytania "ciurkiem". Ogrom cierpienia i brutalności przytłacza. Ja sama spędziłam z nią prawie dwa tygodnie. Po kilkudziesięciu stronach musiałam książkę odkładać, by odpocząć (ogrom cierpienia i brutalności przytłaczał) , pomyśleć, "przetrawić" przeczytane treści, a także spróbować zapamiętać... bo to jest pewne świadectwo. Po lekturze zaś naszła mnie pewna trochę przerażająca myśl... Mamy 2016 rok. Pokolenie wojenne wymiera. Coraz rzadziej można spotkać osobę, która czasy wojny pamięta i może (jeśli chce) o nich opowiedzieć. Za kilka/kilkanaście lat tych ludzi będzie jeszcze mniej. O II Wojnie Światowej młodzież będzie się uczyć z podręczników historii (albo i nie), a później, jednak za całkiem niedługo, te czasy uzna się za tak odległe, że nikt już nie będzie o nich wspominał. Dlatego potrzeba więcej takich książek... Bo zapomnieć nie wolno!

I z tą refleksją Was zostawiam...

* Zdjęcie pochodzi ze strony lubimyczytac.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz